Chmury widziane z okien Embraer'a podczas lotu z Warszawy do Amsterdamu.
„Mijanka” w powietrzu. |
Kryształki lodu na szybkach okien naszego samolotu.
Podejście do lądowania w Amsterdamie widziane z okna samolotu.
W Amsterdamie lądujemy o 19.30. Mamy 70 minut na przesiadkę na samolot do Nairobi. Lotnisko Schiphol jest „trochę” większe niż Okęcie, więc trzeba się spieszyć, ale wszystko przebiega gładko i sprawnie. Jeszcze jedna bramka, sprawdzenie zawartości kieszeni i stoimy przed rękawem do prawdziwego kolosa. Boeing 777 w porównaniu do Embraer'a, którym lecieliśmy do Amsterdamu robi wrażenie. Dziewięć foteli w rzędzie i dwa przejścia między nimi (Embraer cztery fotele w rzędzie i jedno przejście). Czuje się przestrzeń. I kolejne zaskoczenie – na każdym fotelu leży poduszeczka pod głowę, koc i słuchawki. Wszystko zapakowane w foliowe woreczki. Słuchawki podłączamy do gniazdek w oparciach foteli, a przed oczyma mamy monitory, na których można wyświetlać filmy, wiadomości, itp. Oczywiście, każdy ma swój panel sterowania i wybiera to, co go interesuje. Startujemy punktualnie, na monitorze komputer podaje informację, że do celu mamy ponad 4100 mil (6500 km). Godzinę po starcie dostajemy posiłek. Ciepły i smaczny. Teraz jest 23.38 czasu polskiego. Jesteśmy gdzieś nad Morzem Śródziemnym i zbliżamy się do wybrzeża Afryki, do celu pozostało ponad 2000 mil (3200 km) (komputer pokładowy pokazuje 4 godziny i 40 minut do celu). Lecimy na wysokości 37000 stóp (11,2 km), na zewnątrz temperatura -52F (-46 stopni Celsjusza), prędkość podróżna 565 mil/godz. (904 km/godz.). Jest noc, więc z tej części podróży zdjęć nie będzie :-). Leci się dobrze, trochę przeszkadza szum silników, ale i tak jest lepiej (tzn. ciszej) niż w mniejszych samolotach.Komentarze: skomentuj tę stronę |