Kruk srokaty. Kisasi. Kenia.
Niestety, przez następną godzinę żaden matatu się nie pojawił, więc postanowiliśmy pójść na piechotę. Początek drogi już znaliśmy, bo szliśmy nią poprzedniego dnia po południu, więc dla „zabicia” czasu uczyliśmy Angelę mówić po polsku:Afrykańskie kozy na naszej drodze. Kenia.
Konik polny, a w zasadzie „drogowy” o wymiarach 5-6 centymetrów. Kenia.
Typowe afrykańskie „domki”. Kenia.
Mniej więcej w połowie drogi Marek zadzwonił do pastora powiadomić go, że się spóźnimy, bo idziemy piechotą. Na tę wiadomość pastor zaproponował, że przyjadą po nas dwoma motorami. Jak powiedzieli, tak zrobili i po chwili zjawili się przy nas dwaj motocykliści. Dalej poszło już gładko – po ustaleniu ceny za obwiezienie nas po okolicy, siedem osób wsiadło na dwa motory i pojechaliśmy:Dzieci koło domu pastora, oglądające zdjęcia Jacka.
Po (dłuższej) chwili pastor w odświętnym ubraniu zaprowadził nas do swojego kościoła:Kościół pastora Jamesa (w głębi po prawej budynek kościoła). Kenia.
Pastor i Michał w kościele. Okolice Kisasi. Kenia.
Pastor opiekuje się jeszcze jednym (większym) kościołem w swojej „parafii”, wsiedliśmy więc na motory i pojechaliśmy zobaczyć ten drugi kościół:Drugi (większy) kościół, którym opiekuje się pastor James. Okolice Kisasi. Kenia.
Na zewnątrz kościoła kilka osób pracowało przy wyrobie cegieł. Po krótkiej wymianie zdań z wielką ochotą zapozowali nam do zdjęć:Przy produkcji cegieł. Okolice Kisasi. Kenia.
Obok tego kościoła jest duże gospodarstwo rolne miejscowego obszarnika. Oczywiście zostaliśmy i tam zaproszeni :-):Duże gospodarstwo rolne. Okolice Kisasi. Kenia.
Zostaliśmy przyjęci w cieniu pod drzewem na ogrodowych fotelach. Poczęstowano nas napojami i drobną przekąską. Rozmawialiśmy o ziemi, możliwości osiedlenia się tam i ogólnie o życiu :-). Panie były bardzo zainteresowane zdjęciami, co Jacek skrzętnie wykorzystywał:Panie Murzynki oglądające swoje zdjęcia na monitorze aparatu Jacka.
Kolejny etap naszej sobotniej podróży – to dom rodzinny Angeli. Angela mieszka i pracuje w Kisasi, ale pojechaliśmy teraz do jej rodziców. W domu był jej ojciec i bratanek – Joseph. Usiedliśmy w pokoju dziennym, Joseph opowiedział nam o rodzinie, pokazał zdjęcia, pytał nas o życie w Polsce, a Angela tymczasem przygotowała posiłek. Przed przejściem do jadalni, Joseph przyniósł miskę i dzban z wodą, aby umożliwić nam umycie rąk:Marek myje ręce przed posiłkiem.
Po posiłku, który składał się z ryżu i sosu z groszku oraz wypiciu kawy (kawa z przyprawami) pożegnaliśmy się i ruszyliśmy motorami w dalszą drogę. I tu spotkała nas niemiła niespodzianka. Otóż pastor odwiózł nas tylko do miejsca, w którym mieszkał, choć wydawało się nam, że umowa była taka, że za ustaloną i zapłaconą kwotę odwiozą nas do Kisasi. Cóż było robić – ruszyliśmy piechotą w drogę powrotną. Ja za bardzo się tym nie przejąłem, bo zaraz trafiła mi się owadzia gratka :-):Modliszka (?).
Ale Marek trochę się „wkurzył” na pastora i dostał niezłego przyspieszenia :-):Powrót do Kisasi. Kenia.
Powoli zaczął zbliżać się wieczór. Jeszcze jakieś dziecko z baniakami na wodę:Wyprawa po wodę. Okolice Kisasi. Kenia.
I na koniec dnia wieczorna panorama przed samym Kisasi:Panorama widziana z zachodniej strony drogi Kisasi – Mutomo. Kenia. |
Komentarze: skomentuj tę stronę |