123

Uwaga! Ta wi­try­na wy­ko­rzy­stu­je pli­ki cook­ies w ce­lu umoż­li­wie­nia dzia­ła­nia nie­któ­rych fun­kcji ser­wi­su (np. zmia­ny ko­lo­ru tła, wy­glą­du in­ter­fej­su, itp.) oraz w ce­lu zli­cza­nia li­czby od­wie­dzin. Wię­cej in­for­ma­cji znaj­dziesz w Po­li­ty­ce pry­wat­no­ści. Ak­tual­nie Two­ja przeg­lą­dar­ka ma wy­łą­czo­ną ob­słu­gę pli­ków co­o­kies dla tej wi­try­ny. Ten ko­mu­ni­kat bę­dzie wy­świet­la­ny, do­pó­ki nie za­ak­cep­tu­jesz pli­ków cook­ies dla tej wi­try­ny w swo­jej przeg­lą­dar­ce. Kliknięcie ikony * (w pra­wym gór­nym na­ro­żni­ku stro­ny) ozna­cza, że ak­ce­ptu­jesz pli­ki cookies na tej stro­nie. Ro­zu­miem, ak­cep­tu­ję pli­ki cook­ies!
*
:
/
G
o
[
]
Z
U

Czwartek – 22.07.10

Lot do Amsterdamu

Parę minut przed szóstą zamówiony taksówkarz dzwoni do Marka i melduje, że stoi przed bramą. Jesteśmy już przygotowani do wyjścia, więc pożegnalne uściski z Markiem kończą definitywnie nasz pobyt w tym miejscu. Schodzimy na dół, pakujemy się do taksówki i w drogę.

Jedziemy dość długo. Ale rano nie ma korków, ruch jest płynny i o 6.30 jesteśmy przed wejściem do hali odpraw portu lotniczego im. Jomo Kenyatta. Zasady są tu inne niż na lotniskach europejskich. Do hali odpraw mogą wejść tylko pasażerowie (nie mogą wejść osoby odprowadzające). Już przy wejściu jesteśmy „prześwietlani”. Pasek, komórki, bagaże – na tacki, a my przez bramki. Jest ok. Idziemy dalej.

Bramka paszportowa. Tu zdziwienie, bo trzeba wypełnić podobny formularz jak przy wjeździe. Trudno – nie ma rady. Wypełniamy i idziemy dalej. Mam już stempel w paszporcie. Prawie opuściłem Kenię :-).

Bramka bagażowa. Tu dostajemy bilety (dwa: do Amsterdamu i dalej do Warszawy). Mój bagaż nieco przekracza dozwolone 23 kg, ale Pani nie ma żadnych uwag i po paru minutach zostajemy tylko z bagażem podręcznym. Teraz musimy tylko znaleźć bramkę do samolotu. Ale ponieważ mamy trochę czasu, odwiedzamy parę sklepów na lotnisku. Już po chwili wiemy, że tu zakupów nie zrobimy. Ceny około dziesięciokrotnie wyższe niż w sklepach na mieście :-).

Idziemy pod bramkę do naszego samolotu. Tu kolejne „prześwietlenie” i jesteśmy w poczekalni. Do tego momentu wszystko szło dobrze, ale teraz coś idzie nie tak. Już powinniśmy wsiadać, a bramka do samolotu jest zamknięta. Hm. Coś się dzieje. Panie z obsługi krzątają się, coś dyskutują, w końcu jedna z nich mówi, że trzeba czekać :-(. Mija godzina planowanego odlotu, a my nadal czekamy w poczekalni. W końcu jednak ruszamy i autobusem zostajemy przewiezieni do samolotu. Zajmujemy swoje miejsca. Kapitan informuje nas, że polecimy z międzylądowaniem w Mombasie, gdzie zabierzemy dodatkowych pasażerów. Mombasa leży około 420 km na południe od Nairobi, więc nadrobimy około 900 km. Przy prędkości 900 km/godzinę, to nam zajmie około godzinę plus drugą na lądowanie, zabranie pasażerów i start. Mieliśmy wylecieć o 8.20, a czas lotu miał być około 8 godzin. Dochodzą dwie godziny, więc o 18.20 powinniśmy być w Amsterdamie. Biorąc pod uwagę różnicę czasu, zyskujemy jeszcze dodatkową godzinę, czyli w miarę spokojnie w Amsterdamie powinniśmy zdążyć na samolot do Warszawy (o 20.20).

Ale nie wylatujemy o czasie :-(. Nadal stoimy, a czas płynie. W końcu ruszamy. Wg komputera pokładowego jest 9.51. Nadal mamy szansę na przesiadkę, wszystko jednak zależy od tego ile postoimy w Mombasie.

Chłopaki wpuszczają mnie na miejsce przy oknie – mogę trochę pofotografować :-). Przy okazji – kilka słów o fotografowaniu z samolotu. Co do ewentualnych zakazów fotografowania, to z takimi się nie spotkałem, ale warunki techniczne są trudne. Po pierwsze samoloty, jak wiadomo mają skrzydła. Dużo zależy od miejsca, które zostanie nam przydzielone. Jeśli nad skrzydłem – to widoczność jest mocno ograniczona. Ale bez względu na miejsce, skrzydło i tak zawsze przeszkadza. Po drugie, okienka są małe i składają się z kilku warstw tworzywa sztucznego. To tworzywo zakłóca bieg promieni światła i wprowadza nieostrości oraz różnego rodzaju inne wady zdecydowanie pogarszające jakość zdjęć. Na dodatek zmiany wysokości, a co za tym idzie temperatury powodują powstawanie na szybkach różnego rodzaju zjawisk jak np. szron, para wodna, itp. Biorąc to wszystko pod uwagę, naprawdę trudno jest zrobić porządne zdjęcie w takich warunkach. Jedynym ratunkiem jest późniejsza obróbka zdjęć. Ale nic to – próbujemy.

Jest ładna pogoda. Zaraz po starcie ziemia wygląda tak:

 

Start z lotniska w Nairobi. Kenia.

Przebijamy się przez warstwę chmur i po chwili widok radykalnie się zmienia:

 

Nad chmurami po starcie z Nairobi. Kenia.

Lot z Nairobi do Mombasy trwa nieco ponad pół godziny. Mombasa leży nad Oceanem Indyjskim w delcie rzek opływających miasto i powodujących, że faktycznie Mombasa jest oddzielona od stałego lądu i leży na wyspie.

Tak więc po chwili widok za oknem się zmienia. Widzimy olbrzymie rozlewiska Tudor Creek – rzeki oddzielającej od północy Mombasę od stałego lądu:

 

Podejście do lądowania na lotnisku Mombasa-Moi. Rozlewiska przed Mombasą. Kenia.

Po wylądowaniu i podłączeniu rękawa do samolotu, na pokład wsiedli nowi pasażerowie. Lecimy Boeingiem 777, a to (jak już pisałem wcześniej) duuuży samolot, więc trochę to trwa. O 11.10 startujemy. Komputer pokładowy pokazuje, że będziemy w Amsterdamie o 19.55. Nasze szanse na przesiadkę w Amsterdamie są „na styk”. Może przyspieszy...

Około godziny dwunastej kapitan informuje nas uprzejmie, że przelatujemy właśnie nad Kilimandżaro (najwyższy szczyt Afryki):

 

 

Kilimandżaro (5896 m n.p.m.). Północna Tanzania.

Po chwili podano ciepły posiłek. Dobrze – bo już byłem trochę głodny :-). Posiłek, tak jak w drodze do Nairobi – ciepły i smaczny :-).

Cały czas obserwujemy wskazania komputera pokładowego. Lecimy ze średnią prędkością około 900 km na godz. Bywa, że lecimy ponad 1000 i wtedy czas przylotu jest 19.30. W takim układzie byśmy zdążyli, ale po chwili samolot zwalnia do np. 950 km/godz. i wtedy czas przylotu wraca na 19.50. Wszystko wskazuje na to, że na tę godzinę (19.50) zaplanowano nasze lądowanie (może o tej godzinie jest wolny pas?). Niestety, nie mamy wpływu na ten element lotu. Powoli oswajamy się z myślą, że nie zdążymy i planujemy co robić dalej.

Po czternastej zmienił się widok za oknem. Zamiast koloru niebieskiego, który dominował do tej pory, pojawił się odcień pomarańczowo-brązowy. Jesteśmy nad Saharą:

 

 

 

 

 
Sahara widziana z okna samolotu. Afryka.

Około godziny 16.30 za oknem pojawił się brzeg morza. Opuszczamy Afrykę i wlatujemy nad Morze Śródziemne. Na styku morza i lądu tworzą się ciekawe formacje chmur:

Chmury nad brzegiem Morza Śródziemnego.

X

Chmury nad brzegiem Morza Śródziemnego.

Nad Morzem Śródziemnym sytuacja wróciła do normy, tzn. chmury, chmury, chmury... :-):

 

Chmury nad Morzem Śródziemnym.

I tak sobie szybowaliśmy w chmurach z ciągłą nadzieją, że może jednak się uda zdążyć na przesiadkę. Ale w końcu jest oficjalny komunikat. Kapitan informuje podróżnych, że mamy opóźnienie i te osoby, których samoloty odlatują o godz. 20.40 (lub później) mają się udać do swoich bramek zgodnie z planem lotu, natomiast pozostali mają się udać do stanowiska KLM i tam uzgodnić dalsze działania. Zabrakło nam dwudziestu minut :-(.

Ostatnie zdjęcie zrobiłem o godz. 19.20. Jak widać nad Europą warstwa chmur odcięła mnie skutecznie od możliwości fotografowania ziemi:

 

Chmury nad Europą.

Poza tym ciągle tkwiła w nas nadzieja, że może jednak się uda... Spakowałem więc sprzęt przed lądowaniem, żeby w razie czego móc szybko się przemieszczać zaraz po wylądowaniu. Nic to jednak nie dało, samolot po dotknięciu ziemi jeszcze długo kołował, a potem kolejka do kontroli paszportowej ostatecznie rozwiała nasze nadzieje. Udaliśmy się więc od razu na stanowisko KLM. Tam nastąpiło przebukowanie biletów. Nowy plan podróży wyglądał tak, że następnego dnia rano o godz. 7.15 lecimy do Paryża (lot trwa niecałą godzinę) i z Paryża o godz. 9.35 lecimy do Warszawy. W Warszawie mamy być o godz. 11.20.

Teraz należało zadbać o najbliższą noc. Skierowano nas do okienka, gdzie dostaliśmy niezbędnik podróżnika w postaci kosmetyczki zawierającej poza przyborami toaletowymi (dodam, że nasze bagaże były „uwięzione” gdzieś w czeluściach portu lotniczego), czarne skarpetki i białą koszulkę :-). Ponadto dostaliśmy skierowania do pokojów hotelowych oraz „talony” na dwa posiłki. Oczywiście to wszystko trochę trwało. W hotelu, do którego zawiózł nas lotniskowy autobus wylądowaliśmy przed godziną 23. W pośpiechu, razem z bagażami (podręcznymi, bo główne zostały na lotnisku), udaliśmy się na kolację (która wydawana była do 23). Nieczęsto człowiek ma okazję stołować się w czterogwiazdkowym hotelu na dodatek nie na swój koszt, więc była to dla nas prawdziwa przyjemność. Zmęczeni, ale mimo to zadowoleni udaliśmy się po kolacji do swoich pokojów, gdzie z przyjemnością można było zażywać kąpieli do woli :-).

Umówiliśmy się na godzinę piątą rano i poszliśmy spać. Wcześniej jednak jeszcze zadzwoniłem do Ewy i okazało się, że mam ekspres z Warszawy do Koszalina o godz. 13.20. Znowu jest na „styk”. Niby dwie godziny, ale trzeba odebrać bagaże, przejść odprawę paszportową i z Okęcia dostać się na dworzec Warszawa Wschodnia. Na szczęście w Warszawie ma być Maciej (brat Michała) i spróbuje mnie przewieźć z lotniska na dworzec. Nawiasem mówiąc Maciej był już w drodze do Warszawy, kiedy zadzwoniliśmy i poinformowaliśmy go, że nastąpiła zmiana planów.

Komentarze: skomentuj tę stronę

Serwisy 3n

Logo Kombi
Logo Wirtualnej Galerii
Logo 3N STOCK PHOTOS
Logo Kombi PDF Tools
Logo Projektora K3D
Logo 3N Games