Wtorek – 29.06.10
Jesteśmy na miejscu!
Wtorek, 6.30 rano czasu miejscowego (czas miejscowy jest o godzinę późniejszy od czasu polskiego). Boeing ląduje i od końca podróży dzieli nas już tylko... kolejka po wizę na lotnisku. Zabieg ten niestety trwa dość długo, ale w końcu wszystkie druki udaje się wypełnić i z wklejoną do paszportu wizą (i lżejsi o 25 dolarów) udajemy się po bagaże. I tu miła niespodzianka – bagaże są całe i zdrowe :-).
Wychodzimy więc z bagażami z sali odpraw i próbujemy odszukać Marka. Wiemy, że ma mieć tabliczkę z naszymi imionami, ale – tabliczek jest może ze sto ;-). Tłumek ludzi stoi przed barierką i każdy trzyma tabliczkę z imionami. Pobieżny rzut oka i już wiemy, że na szybko nie da rady, trzeba rozpocząć systematyczne przeszukiwanie tabliczek. W końcu jest – nasz gospodarz rozpoznaje nas, my jego i udajemy się wspólnie do taksówki.
Jedziemy dość długo ubogimi dzielnicami Nairobi. Ruch jest tu lewostronny, drogi – w stanie wskazującym na zużycie (miejscami całkowite), a ruch odbywa się wg prawideł lokalnych (czyli mocniejszy wygrywa). Ludzie i samochody poruszają się po ulicy jednocześnie. Wygląda to mniej więcej tak:
Ruch uliczny w Nairobi. Kenia.
Podstawą komunikacji miejskiej są tzw.
matatu. Im bardziej kolorowy, tym lepiej :-):
Matatu. Podstawowy środek komunikacji miejskiej w Nairobi. Kenia.
Są różne matatu. Lepsze (tzn. w lepszym stanie) i takie sobie. W niektórych deska rozdzielcza nie zawiera żadnych instrumentów pokładowych :-):
Deska rozdzielcza w matatu. Nairobi. Kenia.
Nasz kierowca dzielnie radzi sobie w tym świecie i po 40-50 minutach jazdy jesteśmy na miejscu.
Mieszkanie wynajmowane przez Marka, to na tutejsze standardy luksus. Budynek wielorodzinny, ogrodzony murem z drutami pod napięciem. Bramka metalowa (nie krata, ale pełny metal), całodobowa ochrona. Wewnątrz mieszkania trzy pokoje, kuchnia, toaleta i prysznic. W oknach nieotwieralne kraty z metalowych prętów, pancerne drzwi zewnętrzne i na balkon, zamykane na metalowe sztaby.
Jest ok!
Jesteśmy jedynymi białymi w okolicy. Ale wszyscy się do nas uśmiechają, zagadują, pozdrawiają. Nie czujemy wrogości, ale te kraty w oknie trochę dają do myślenia. W budynku mieszkają rodziny murzyńskie z dziećmi. I u nich są takie same kraty, więc oni tak po prostu zabezpieczają się przed własnymi pobratymcami.
Wtorkowe popołudnie
Po rozpakowaniu się i zjedzeniu posiłku pojechaliśmy matatu do miasta w celu spotkania się z ludźmi, którzy organizują safari do
Masai Mara. W czasie tej podróży okazało się, że jest wielki korek i matatu pojechał inną drogą niż zwykle, tzn. przez
slumsy. Widok był przygnębiający. Marek mówi, że to była rzadka okazja, bo tam się nie chodzi, a matatu normalnie tamtędy nie jeżdżą.
Sama jazda tym matatu to był wyczyn. Wewnątrz był monitor i zestaw głośno grający. Na monitorze były wyświetlane wideoklipy, a muzyka grała na cały regulator. Niektórzy podrygiwali w takt tej muzyki. Nie zdobyłem się na wyjęcie aparatu :-(. Nie mam zdjęć.
Panowie z biura organizującego safari okazali się być miłymi facetami. Ustaliliśmy co i jak ma być zorganizowane (wyjazd 17.07 rano, potem obiad, po południu safari, 18.07 – cały dzień safari – oni podwożą nas w bezpośrednie sąsiedztwo dzikich zwierząt, a my fotografujemy, 19.07 rano – safari, obiad i powrót. Nocujemy w rezerwacie w namiotach, ale takich wysokich, na normalnych łóżkach). Po ustaleniu kwoty płacimy i dostajemy rachunek. Panowie z biura są zadowoleni i zapraszają nas na obiad :-).
Zwyczaje tu są takie, że nie używa się sztućców. Panowie w eleganckich garniturach wyszli na przerwę na lunch i jedzą rękoma obiad. Wygląda to tak, że na osobnym talerzu jest ugali (tu są
przepisy na kenijskie potrawy), które pełni rolę naszych ziemniaków. Z ugali nasi towarzysze odrywali kawałek i kleili kulkę, którą maczali w daniu głównym, które z kolei jest sosem z jakimś dodatkiem (mięsem lub rybą). Ja zamówiłem kurczaka z ryżem. Dostałem na osobnym talerzyku ryż, a na głębokim talerzu sos z kawałkiem kurczaka. Chyba powinienem z tego ryżu kleić kulki i maczać je w sosie, ale jakoś dostałem łyżkę i zjadłem ze smakiem posiłkując się tylko nieco palcami :–). W sali gdzie jedliśmy była umywalka.
Po obiedzie panowie nas odprowadzili i zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć:
Pamiątkowe zdjęcie po obiedzie. Od lewej: Jacek, Victor, Cyrus, Michał, znajomy Victora i Cyrusa.
Od lewej: Victor, Marek, Cyrus, Michał, Jacek.
Znajomy Victora.
Potem poszliśmy wymienić pieniądze. Sama wymiana odbywała się w pomieszczeniu, w którym były osobne kabiny (jak u nas kiedyś telefony na poczcie). W poczekalni stała ławka i ludzie czekali siedząc na tej ławce (zapomniałem napisać wcześniej, że w matatu też nie można stać. Wszyscy muszą siedzieć, nawet gdyby wygodniej było stać. :-) ). Na środku pomieszczenia stał porządkowy, który pilnował, żeby ostatni przychodzący siadali na końcu ławki i prosił kolejną osobę, kiedy stanowisko się zwolniło. Za jednego dolara dostaje się tu od 70 do 80 szylingów kenijskich. Przelicznik zależy od nominału dolarów (im wyższy nominał, tym wyższy przelicznik) oraz od wieku banknotu. Im banknot starszy, tym mniej szylingów za niego dostaniemy. Przykładowe ceny: przejazd matatu od Marka do centrum – 40-50 szylingów. Litrowa Coca-cola – 55 szylingów. Mój obiad (kurczak w sosie z ryżem) – nieco ponad 200 szylingów.
Po wymianie pieniędzy poszliśmy zaopatrzyć się w karty do telefonów komórkowych. Karta SIM kosztuje 30 szylingów (około 1,5 zł) i do tego dokupiliśmy kartę „zdrapkę” za 100 szylingów (nieco ponad 4 zł), co wystarczy na 10 SMS-ów do Polski.
Po tym zakupie wróciliśmy matatu do domu. Tym razem wewnątrz nie grała głośna muzyka. W matatu nie ma biletów. Za każdym razem jest „konduktor”, który kasuje bezpośrednio ustaloną przy wejściu kwotę. „Konduktor” jest też odpowiedzialny za „upychanie” ludzi i ewentualnie bagażu. W większych matatu na dachu jedzie dodatkowa obsługa, która zajmuje się tylko bagażem.
Po powrocie zabrałem się za uzupełnianie strony i tu niespodziewanie wyskoczył problem. Otóż nie mogłem się połączyć z moim serwerem, na którym przygotowałem wcześniej stronę. Dziwna sprawa. Trochę zmartwiony poszedłem spać.