Ulica w centrum Nairobi. Kenia.
W części wschodniej całe życie toczy się na chodnikach i ulicy. Drobne warsztaty, stragany, grupki bezrobotnych. Tu wszyscy mają czas i „hakuna matata”.W części wschodniej Nairobi. Kenia.
Jesteśmy „zaczepiani” – skąd jesteście, czy wam się tu podoba, itp. Ale z agresją nie spotkaliśmy się.Budynek w którym mieszkaliśmy w Kisasi. Kenia.
Kompleks mieszkalny zbudowany jest w formie prostokąta bez okien. Wewnątrz prostokąta stoi sześć „domków” przyklejonych szczytami do ogrodzenia (na zdjęciu wyżej widać trzy „szczyty”, takie same trzy są po drugiej stronie ogrodzenia). Między domkami jest około dwumetrowe przejście co w połączeniu z dość dużymi oknami zapewnia dostateczne nasłonecznienie wnętrz mieszkań. Każde mieszkanie składa się z trzech pokoi, toalety, prysznica i przedpokoju pełniącego również rolę kuchni. Frontowa część kompleksu zawiera dodatkowe trzy pomieszczenia mogące pełnić rolę np. sklepików. W jednym z takich pomieszczeń Marek prowadził swoją przychodnię (na zdjęciu napis KISASI CLINIC AND LAB). Wg podobnego schematu zbudowanych jest większość budynków w Kisasi:To ja na jednej z głównych ulic Kisasi. W tle widać sklepiki. Kenia.
3. Komunikacja. Najtrudniejszą do pokonania przeszkodą w Kenii jest komunikacja. Na drogach królują kilkunastoosobowe minibusy tzw. matatu, w których potrafi podróżować ponad 20 osób. Tam się tak po prostu jeździ i w zasadzie nie ma innej opcji. Trzeba naprawdę uważać na sprzęt, żeby go nie zgnieść, nie zgubić i jeszcze czasem w drodze wykorzystać. Ale komunikacja jest tania. Za jednego dolara dostajemy 80 szylingów kenijskich. Przejazd z obrzeża Nairobi do centrum kosztuje 40 szylingów. Z Nairobi do Kisasi – około 400. Większe bagaże jadą na dachu. Trzeba rozdzielić sprzęt od innych rzeczy i sprzęt mieć zawsze przy sobie. Rozwiązaniem komfortowym jest wynajęcie samochodu. Przy siedmioosobowej grupie jest to już nawet stosunkowo tanie rozwiązanie.Komunikacja w Kenii.
4. Wyżywienie generalnie jest tanie. Ceny zależą od tego, gdzie jesteśmy. W Nairobi i większych miastach można jeść dania zbliżone do europejskich (np. kurczaka) – obiad około 200 szylingów (2,5 dolara). W Kisasi – tylko dania miejscowe. Brak chleba, masła, wędlin, mięsa. Jaja są, ale jest ryzyko salmonelli. Dania miejscowe to fasola, ryż. Osoby nie przyzwyczajone mają po fasoli wzdęcia. Zostaje ryż. I do tego „pieczywo” na bazie mąki kukurydzianej. Ja praktycznie tylko tym się żywiłem. To są takie „bułki” podobne do naszych pączków, czy „trójkątów”, podawane na ciepło. Nie za słodkie – w sumie dobre w smaku. To się nazywa andazi (lub mandazi) i jest wszędzie do kupienia. Taki jeden andazi kosztuje 7-10 szylingów. Na raz można zjeść 3-4 sztuki, czyli za pół dolara można się najeść do syta. Między Nairobi, a Kisasi jest większa miejscowość – Kitui. I tam są sklepy typu „supermarket”, gdzie można kupić np. konserwy, masło, pieczywo. Ale pieczywo jest tylko foliowane (nie spotkałem świeżego chleba), a powszechny brak lodówek uniemożliwia zakupy „na zapas”. Napoje są tanie. Litrowa coca-cola – 50 szylingów. Litr wody czystej 40 szylingów. Napoje są do kupienia wszędzie (nawet w szczerym polu potrafi stać budka z colą i zdrapkami do telefonów).Sklepik z napojami gdzieś na trasie do Masai Mara. Kenia.
5. Warunki sanitarne – w Nairobi jest ok. W Kisasi – tylko w niektórych domach jest kanalizacja, toaleta i bieżąca woda. Prąd jest w Nairobi i większych miejscowościach. W małych – tylko w niektórych gospodarstwach. Radzą sobie tak, że mają generatory. Są punkty ładowania komórek, więc myślę, że można byłoby w takim punkcie naładować akumulatory do aparatu. My akurat mieliśmy w Kisasi prąd, więc nie było problemu. UWAGA! Trzeba mieć przejściówkę, żeby podłączyć naszą wtyczkę do gniazdka elektrycznego. Przejściówka jest taka sama jak w Wielkiej Brytanii.W obozie w Masai Mara. Kenia.
7. Wjazd i wyjazd z Kenii – jeśli do Kenii dostajemy się samolotem z kraju Unii Europejskiej, to szczepienia nie są obowiązkowe. Zalecane jest branie leków przeciwmalarycznych, ale tam gdzie my byliśmy praktycznie nie było komarów (nie wiem jak jest w innych rejonach). Śpi się pod moskitierami. Przy wjeździe trzeba wypełnić deklarację wizową i zapłacić 25 dol. za wizę. Przy wyjeździe wypełniamy ponownie deklarację. 8. Waluta – UWAGA! – w kantorach wymiany walut przyjmowane są dolary z datą wydania po 2004 roku. Banknoty z wcześniejsza datą nie są przyjmowane wcale lub też z dużo niższym kursem (np. 60 szylingów zamiast 80). W sklepach (na bazarach, itp.) płacimy wyłącznie szylingami. Nie ma zwyczaju płacenia dolarami (za wyjątkiem biura organizującego wyjazd do Masai Mara, gdzie zapłaciliśmy dolarami). 9. Sprzęt – wszechobecny kurz powoduje, że wymiana obiektywu jest problematyczna. Ja miałem dwa korpusy i nie zmieniałem obiektywów. Miałem obiektywy 18-200 i 70-300. Do owadów miałem soczewki (nie pierścienie, żeby nie otwierać puszki). Byłem zadowolony z takiego rozwiązania. Gdybym jechał drugi raz – zrobiłbym tak samo. 10. Pogoda – kiedy u nas są wakacje – tam jest zima. Temperatury są na poziomie 25 stopni. Ale jest dość duże zachmurzenie (przynajmniej kiedy my tam byliśmy). Słońce wstaje o 6.30, zachodzi o 18.30. Jak się zachmurzy – to brakuje światła, jest ponuro i ciemno, jak słońce wyjdzie zza chmur – są bardzo duże kontrasty. Warunki do fotografowania dość trudne. Po zmierzchu zapada czarna noc. Wtedy lepiej być już w domu. 11. Ubranie. Jeśli chcemy chodzić po „dzikich” miejscach, to trzeba mieć długie spodnie i kryte buty. Jest niebezpieczeństwo pokłucia się (podrapania) – można też trafić na węża czy skorpiona (my spotkaliśmy mambę pospolitą).Stefan Nawrocki
Komentarze: pokaż komentarze (1) |